07.06.2013 11:26
Przeszczep pompki...
Cześć.
Nieuchronne stało się faktem. Po ponad 50.000 przejechanych kilometrów, nie mniej niż dwóch przegrzaniach zakończonych (najprawdopodobniej) lekkim "złapaniem tłoka", silnik mojego osiołka zaczął dawać oznaki rychłego zgonu. Od stanu licznika bliskiego trzydziestu tysiącom zaczęło powoli, acz nieubłaganie wzrastać zużycie oleju. Praprzyczyn upatruję w pierwszym przegrzaniu, wynikającym z mojej ignorancji i niedbalstwa - podczas wypadu na Węgry okazało się bowiem, że pokonałem ponad siedmiusetkilometrową trasę z minimalną ilością oleju w misce. Nie zdając sobie sprawy, że każdy silnik - nawet całkiem nowy - spala bezustannie jakąś jego część, cisnąc manetkę do oporu obudziłem się na polanie przy Chacie Cyrla ze "zmiękłym tłokiem" (jakkolwiek to brzmi ;)) i ćwiercią zamiast litrem oleju w silniku. Wystudzenie, dolewka i dalsza ostrożna jazda przywróciły mu wprawdzie sprawność, ale tego co się stało już nie cofnęły. Kolejne kilometry to m.in. eksperymenty ze środkiem do ceramizacji par trących, który znacząco pomógł w przywróceniu silnikowi gładkości i lekkości pracy, zmniejszył także konsumpcję środka smarnego. Kolejną wpadką okazało się przegrzanie silnika na ostatniej wyprawie, w okolicach Monako. Tam, w wysokim upale, autostradowa jazda z manetką "w opór" zakończyła się zjazdem na stację benzynową ze zgaszonym silnikiem i telefonem do Łukasza z serwisu Honda Pomirski Gdańsk, który zdalnie instruował mnie jak sprawdzić, czy mamy do czynienia ze stanem zawałowym czy też boli jedynie z wysiłku. Po godzinie dłubania w elektryce i kablach silnik ostygł i odpalił, ja jednak wolałem zredukować i tak niezawrotną szybkość podróżną z tempa kulawego osiołka do prędkości nakoksowanego ślimaka.
Te przykre dla motorka wydarzenia spowodowały, że po powrocie do kraju stanąłem przed dylematem: ceramizować jeszcze raz, oddać do remontu kapitalnego albo przeszczepić serducho. Po konsultacjach z serwisem uznałem, że spożytkuję ludzkie nieszczęście, tj. kupię silnik z jakiegoś zginiętego tragicznie młodzianka - rozbitka. Obecnie czekam na dostawę, a następnie przeszczep organu w bebeszki mojej Hondzinki.
W międzyczasie eksperymentowałem z Africą Twin, wożąc się i małżonkę po Kaszubach. To wspaniały motocykiel, na którym wyglądałem możliwie godnie, a straszna moc bliska 60 KM w połączeniu ze strzałami w wydech na redukcji wprawiała mnie w atawistyczne poczucie bycia "wielkim i groźnym łał, samiec alfa, wszystkie kobiety u nóg itp." Po plaskaczu od żony oraz pierwszym tankowaniu mi przeszło, tzn. wróciło do normy, wskutek czego dalej popier..lam na 125 ccm, szykując się do operacji o której już wspominałem.
Nauczony tego i owego, mam nadzieję że przeszczep się przyjmie, i w przyszłym sezonie znów będę skromnie podróżował na osiołku, nie budząc już pożądliwych spojrzeń niewiast ani lokalnych kradziejów.
Tyle na razie. Aha, i już nie będę więcej myślał o Afryce Twin, a już na pewno nie częściej niż 2 -3 razy dziennie.
Lewa!
Gzylu.
Komentarze : 2
Myślę, że ten silnik stać na znacznie więcej, choć z drugiej strony nie sądzę, aby konstruktorzy myśleli, że będzie on poddawany obciążeniom na długim dystansie.
Projektowali go chyba bardziej pod trasy dom-praca-hipermarket-jeziorko z rybami, a nie Polska - Koniec Europy. :-)
Chociaż jeśli mówić o 125 należy pamiętać o tej słynnej wyprawie dookoła świata na YBR 125. Ile tam wtedy pękło bez remontu silnika - 80 tys?
Głowa do góry. Transplantologia jest na coraz wyższym poziomie.
Swoją drogą, nie sądziłem, że 50 000 to wyzwanie dla takiego silnika.
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (11)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)